Szanowni Państwo,
Życie nasze jest nieprzewidywalne, a figle przez nie płatane nie zawsze są miłe…
Jednak ten, który życie mi spłatało w kwietniu tego roku był wyjątkowy. Nie było to pismo ze skarbówki, wezwanie do zapłaty z ZUSu czy też powiadomienie o zablokowaniu konta.
Był to mail.
Wydawało mi się, że o sabotażówkach wiem już niemal wszystko. To w jakże mylnym błędzie tkwiłem uświadomił mi pewien mail, który bardzo okrężną drogą trafił na moją pocztę. Człowiek, który go wysłał musiał być mocno zmotywowany i nie przejmował się faktem, że na stronie www.wartimelighters.pl był błąd w adresie mailowym. Błąd, który istniał od momentu założenia strony, a z istnienia którego nie zdawałem sobie sprawy. Cholera wie ilu potencjalnych nabywców wysłało zamówienie via mail, nie wiedząc, że wysyła je do nieba dla bitów… Drobiazg niby, ale jakże upierdliwy. Ale nic to. Człowieka, który do mnie napisał nie zrażały takie drobiazgi. Znalazł mnie na allegro i to stamtąd właśnie dostałem wiadomość. Potem sprawy potoczyły się już swoim biegiem. BTW – jakby ktoś chciałby do mnie napisać, to prawidłowy adres mailowy to: erha_minus@o2.pl.
Do rzeczy jednak.
Pan Jan – bo tak ma na imię ów nieustępliwy człowiek napisał, że posiada sabotażówkę bardzo podobną do jednej z uwiecznionych na zdjęciu dostępnym pod adresem
Nie byłoby może w tym nic dziwnego, ale według jego słów zapalniczka ta nie była aluminiowa, ale stalowa. No i miała drobny problem: brak górnego korka. Korek ten zaś posiadał kolejny problem w postaci bardzo nietypowego gwintu… Jak widać nieszczęścia chodzą parami a nawet stadami czasem.
Wymiana korespondencji trwała czas jakiś, ale w końcu Pan Jan zapukał do drzwi mojego biura. Otworzyłem nieco zdziwiony widokiem stojącego za nimi młodego człowieka. Już miałem powiedzieć, że korepetycji z angielskiego to chyba dziś już nie ma, na szczęście w porę ugryzłem się w język – chwilę później okazało się, że właściwy człowiek trafił we właściwe miejsce.
Więc o czym my tu…
Aaaa – zapalniczki. Pan Jan wydobył z kieszeni dwa zawiniątka. Rozwinął papier. Jęknąłem z zachwytu, zaskoczony tym co widzę. Scena jak z „Kleru” Smarzowskiego – gdy biskup grany przez Gajosa dostaje kosztowny prezent… niby złote, a skromne. Klasyk 🙂
Sabotażówki te na pierwszy rzut oka podobne były do tych, które znalem z autopsji, ale w szczegółach to zupełnie inna liga. Klasa premium wręcz.
Porozmawiajmy wiec o szczegółach.
Przede wszystkim – nie były one aluminiowe! Pan Jan twierdził, że są one stalowe, ale już po chwili okazało się, że nie miał racji. Korpusy zostały wykonane z grubo poniklowanego mosiądzu, który pokazywał się tam gdzie nie sięgała wierzchnia powłoka. Czyli jak widać, sabotażówki wykonywano nie tylko z aluminium.
Zapalniczki Pana Jana wydawały się być nieco mniejsze gabarytowo w porównaniu do swych aluminiowych braci, ale mogło mi się tylko tak wydawać. Nie miałem swojego oryginału przy sobie. Od moich współczesnych kopii były na pewno mniejsze. Ciekawa rzeczą był układ szczelin w osłonie płomienia. Były one dość wąskie, dodatkowo umieszczone skośnie. Cholera… jak to zrobiono? Łatwo na pewno nie było. Jakby skosów było mało, otwory pod śruby kamieni umieszczono „w karo”.
Mało? No to dalej było jeszcze ciekawiej. Cala górna cześć zapalniczki miała kształt wycinka czaszy. Przez chwile zastanawiałem się jak to zrobiono i doszedłem do wniosku, że cześć ta była obrabiana z wkręconym korkiem – bo korek też nie był płaski. Jego wierzchołek płynnie przechodził w krzywizny kadłuba.
I na koniec to, co lubię najbardziej. Szerokie ozdobne nacięcia boczne. W nożach element ten określa się nazwa „zbrocze”.
No cóż… czapki z głów przed twórcą a może twórcami tych drobiazgów. Chociaż chyba jednak twórcą. Sabotażówki, które widziałem wcześniej w porównaniu z tymi były jakieś takie biedne, uproszczone, może nawet prymitywniejsze… taka bardziej masówka.
No ale wiadomo – krawiec kraje jak mu materiału staje. Ten krawiec najwidoczniej miał materiału pod dostatkiem. I to w dodatku w najlepszym gatunku. No i sam był nie lada mistrzem – biorąc pod uwagę grawerunki zdobiące obie zapalniczki. Majstersztyk przy użyciu rylca prowadzonego pewną ręką. Data i miejsce. Radom 1944. Dopiero później dotarła do mnie pewna rzecz technologiczna. Najpierw musiał powstać grawer, a dopiero później powłoka niklowa. Tyle odczytałem patrząc na zapalniczki, bez zagłębiania się w okoliczności, w jakich Pan Jan wszedł w ich posiadanie. To temat na inna opowieść, może na suplement do suplementu.
Wnioski, bo chyba czas na nie.
Sabotażówki te powstały w bardzo dobrze wyposażonym warsztacie lub fabryce. Mam tu na myśli zarówno park maszynowy jak i dostęp do galwanizerni. Czyli raczej fabryka. Twórca pracował starannie, bez pospiechu i chyba nie musiał się ze swoja robota za bardzo kryć. O jego wysokich kwalifikacjach już wspominałem.
Ciekawe.
Czyzby zapalniczki te wyprodukowano w Fabryce Broni w Radomiu? Może w Skarżysku Kamiennej? Popatrzyłem na mapę. To raptem nieco ponad 40km. Wydaje mi się, że na jakimś zdjęciu sabotażówki znalezionym w internecie widziałem egzemplarz w podobnym stylu z informacja, że wyprodukowano go właśnie w Skarżysku kamiennej. Wiec możne to jakiś tamtejszy lokalny wariant sabotażówki.
Do takich właśnie wniosków doszedłem.
Korka finalnie nie dorobiłem. Gwint miał jakiś totalnie kosmiczny, poza tym korek z jednej zapalniczki nie pasował do drugiej. Na szczęście udało mi się pozdejmować wymiary, wiec może kiedyś się uda. Nawet gdybym miał ten gwint pilnikiem piłować.
I na tym można byłoby zamknąć suplement, ale nie dalej jak dwa dni temu dostałem interesującego maila ze zdjęciami przedstawiającymi niklowana sabotażówke, że znajomym stylistycznie grawerunkiem…